Asobu Cold Brew
Nie wiem, czy u Was pogoda również bywa ostatnio tak zmienna, jak u mnie, ale nawet jeśli, to jednak sezon na zimną kawę zbliża się do nas coraz większymi krokami.
I pomimo tego, że — mając wybór — stawiam dripa (czy Chemexa, czy nawet Aeropressa) na lodzie wyżej niż cold brew, to jednak nie zawsze mam ten wybór, a dodatkowo kawa macerowana na zimno ma swoje plusy — nie tylko w łatwy sposób można zrobić jej dużo, co jeszcze można ją przygotować przed czasem. Gdy więc latem spędzam weekend w domu, jest prawie pewne, że będzie u mnie drip na lodzie. Jeśli natomiast mam w perspektywie ślub lub jakikolwiek inny wyjazd, wiadomym jest, że w piątkowy wieczór będę mielił kawę pod cold brew właśnie.
Musiałem sięgnąć do swojego katalogu Lightroom i wpisać „cold brew” w polu wyszukiwania słów kluczowych, żeby sprawdzić, czy pierwszy raz robiłem taką kawę u siebie dwa czy trzy lata temu (wyszło, że cztery), ale zawsze robiłem ją właśnie „po domowemu”.
Mamy w domu kilka litowych butelek z zawleczką, które mieszczą się na drzwiach lodówki, więc zawsze to ich używałem do przyrządzenia domowego cold brew, co było jednak wyzwaniem samym w sobie.
Nie tylko bowiem mycie butelki z wąską szyjką było problemem po skończonym procesie macerowania, co samo umieszczenie w niej zmielonych ziaren nie było tak proste, jak możnaby przypuszczać. Zwykle zwijałem kartkę A4 w coś w rodzaju stożka, którego wąska część kryła się w szyjce, a szersza pozwalała na w miarę komfortowe przesypanie zmielonych ziaren ze słoiczka. Następnie zalewałem je wodą w temperaturze pokojowej i na ok. 10 godzin wkładałem do lodówki. Sądząc choćby po zdjęciach, najczęściej robiłem to ok. 22:00 (niekiedy mieląc ziarna w samochodzie pod blokiem, żeby nie obudzić dzieci, jeśli z jakichś przyczyn któreś nie spało w swoim pokoju) i wyciągałem rano, przelewając najpierw do Chemexa, żeby ją przefiltrować, a następnie do kubka (lub kubków) termicznych, które nadspodziewanie długo utrzymują niską temperaturę tego trunku nawet w upały.
Bardzo szybko stałem się sporym fanem takiej kawy, zwłaszcza po tym, jak często ratowała mnie podczas gorących, upalnych ślubów, gdzie nie miałbym ani warunków, ani czasu, żeby przygotować sobie jakąkolwiek inną kawę na świeżo.
W środku ubiegłego sezonu, gdy przygotowywałem ją naprawdę często, uznałem, że rozejrzę się za jakimś naczyniem, które będzie miało szerszy otwór — tak, żeby zarówno wsypywanie ziaren, jak i jego mycie było łatwiejsze. Coś w rodzaju wysokiego słoika; taki przynajmniej był plan.
Trafiłem jednak na — nazwijmy to — rozwiązanie kompleksowe od Asobu, o którego istnieniu wprawdzie wiedziałem wcześniej, ale z jakichś przyczyn wydawało mi się, że to coś bardziej dla gastronomii niż domowego użytku. Okazało się, że wcale nie.
Asobu Cold Brew to metalowy filtr zamknięty w „tritanowej” komorze, która jest umieszczona nad kolumną z zaworem kulkowym, a ta z kolei — nad termosem. Brzmi to może nieco skomplikowanie (na pewno bardziej niż moja butelka z zawleczką), ale w rzeczywistości jest to bardzo łatwe w obsłudze. Do metalowego sitka wsypuje się zmielone ziarna, zalewa je wodą, a następnie zakręca pokrywę. Po tych kilku czy kilkunastu godzinach wystarczy otworzyć zatyczkę w pokrywie, która zapewni dostęp powietrza, a następnie wcisnąć przycisk, zwalniający wspomniany zawór kulkowy, co sprawi, że gotowy napar „spadnie” do termosu. Dziecinnie proste:
Termos — jak to termos — jest izolowany termicznie, więc wsadzenie go do lodówki miałoby niewiele sensu (albo musiałoby potrwać stosunkowo długo, żeby mieć wpływ na temperaturę kawy), a dodatkowo ma on zbyt dużą średnicę, żeby zmieścić się w miejscu na butelki na drzwiach większości lodówek. Możnaby wprawdzie włożyć do lodówki całość już na samym początku, ale kto ma w lodówce miejsce na coś tak dużego…?
Na szczęście ten zawór kulkowy pomoże i w tym, bo skoro blokuje, to blokuje bez względu na to, czy pod nim jest termos, czy go nie ma. Wystarczy więc włożyć do lodówki samą górną część tego „zaparzacza” — mieści się bez problemu — dzięki czemu rano do termosu wleje się już odpowiednio zimna kawa.
Asobu Cold Brew pozwala na przyrządzenie ok. 900 ml kawy jednorazowo. Mi zwykle wystarcza to na cały dzień, nawet jeśli zdarzy mi się kogoś poczęstować. Większość przepisów na cold brew podaje przygotowanie kawy i wody w stosunku 1:6, co dałoby ok. 54 gramów ziaren, ale sam zwykle mielę ok. 60 gramów, bo często przed wyjściem z domu dodaję jeszcze kilka kostek lodu do termosu, a one przecież nieco rozcieńczą mi kawę. Jeśli chodzi o zmielenie, to powinno być „raczej grube” — dla posiadaczy Comandante; zacząłem od przedziału 35–40 klików, ale potem mieliłem nawet grubiej. Wszystko dlatego, że choć ten metalowy filtr jest skuteczniejszy, niż myślałem (miałem niskie oczekiwania), to jednak przepuszcza trochę pyłu powstałego w trakcie mielenia (tak, nawet z Comandante). Jako że zależy mi na tym, żeby moje cold brew było tak klarowne, jak to możliwe, zacząłem wkładać filtr od Chemexa wewnątrz tego metalowego stożka. Ktoś powie, że to już szaleństwo albo że to niepotrzebne (i pewnie oba stwierdzenia będą słuszne), ale mi tak przefiltrowana kawa smakuje bardziej. Odkryłem jednak, że dla mojego ok. 8-godzinnego procesu zmielenie na ok. 42. kliku daje najlepsze rezultaty. Gdybym trzymał ją dłużej, pewnie tak grube mielenie nie byłoby potrzebne.
Gdy zgłębia się temat cold brew w różnych zakątkach internetu, można spotkać się z opiniami, że taką kawę na zimno należy robić albo z ziaren pod espresso, albo z „przeterminowanych” (tj. nie-całkiem-świeżych) ziaren pod przelew, albo że to nie ma znaczenia i cokolwiek ma się pod ręką, będzie dobre. Takie myślenie wzięło się stąd, że tak długotrwały proces macerowania kawy w zimnej wodzie rzeczywiście ją „zaokrągla”, pozbywając i goryczy, i kwasowości, więc — w teorii — spektrum smaków siłą rzeczy zostaje zawężone. W praktyce sprawa nie wygląda jednak tak prosto, bo po swoich doświadczeniach śmiem stwierdzić (nie żeby to było jakoś szokujące), że jednak im lepsze ziarna, tym lepsze cold brew. Dlatego zwykle używam do niej tych samych kaw, których używam do innych — tych gorących — przelewów. I choć nie jest to pierwszy raz, kiedy to polecę, ale Się Przelewa Owoc jako cold brew jest naprawdę fantastyczny.
A samo urządzenie? Cóż, skoro taką kawę można zrobić choćby w słoiku, to wydawanie pieniędzy na coś takiego może wydawać się oznaką burżuazji. Sam nie miałem nawet takiego zamiaru. Jego posiadanie cieszy mnie jednak o tyle, że teraz cały proces przygotowania takiej kawy jest łatwiejszy i szybszy, mycie naczynia wygodniejsze, a dołączony termos sprawia, że nie muszę zabierać żonie jej kubka termicznego (oboje mamy 350-mililitrowe Kinto) i jeździć na śluby z dwoma. Dla mnie było ono warte tych dwustukilkudziesięciu złotych, zwłaszcza że — wg instrukcji — w ten sam sposób można w nim przygotować kawę na gorąco (przyznaję, że jeszcze nie próbowałem!), więc może się okazać, że stanie się z niego taki wakacyjny all-in-one. Polecam nawet, gdyby mógł robić tylko cold brew.
powoli newsletter
Dołącz do newslettera, żeby być na bieżąco z nowymi materiałami.