Chemex/Hario V60
W ubiegłym roku nieco się rozpisałem, chcąc podzielić się wrażeniami z ponad rocznego wówczas używania ekspresu Rancilio Silvia. Mimo że już wtedy używałem zarówno Aeropressa, jak i Chemexa, nie chciałem przedłużać i tak już niekrótkiej części kawowej „cudawianków”. W tym roku zamierzam nadrobić ten brak. Jeśli więc kawa w ogóle Cię nie interesuje, Drogi Czytelniku, masz moje błogosławieństwo na przewinięcie tekstu prawie do końca już w tym momencie.
Ostatni rok stał u mnie pod znakiem przelewu; Chemexa pokochałem jeszcze bardziej, a do zestawu akcesoriów do alternatywnego parzenia kawy dołączyła u mnie najbardziej klasyczna z alternatyw – drip Hario V60.
Ktoś mógłby pomyśleć, że posiadanie dwóch, tak podobnych w zasadzie działania urządzeń to głupstwo, ale po pierwsze; u mnie różnią się wielkością, a po drugie; mimo podobieństw w budowie, różnica w smaku kawy jest większa niż sądziłem.
Chemex pojawił się u mnie – a właściwie powinienem napisać „u nas”, bo Żona była na niego zdecydowana nie mniej niż ja – jako pierwszy (tj. po kawiarce Bialetti i AeroPressie) i przekonał nas do niego zarówno design (obłędny!), historia, jak i łatwość parzenia w nim kawy.
Polubiłem go (a właściwie kawę z niego) tak bardzo, że całkowicie zmieniły się u mnie proporcje espresso/przelew – ten drugi stał się ogromną większością na wykresie kołowym, gdyby ktoś chciał taki wykonać (szacuję 5:1). Wtedy uznałem, że przydałoby mi się coś mniejszego, bo choć do np. wspólnego śniadania parzenie w 6-filiżankowym Chemexie było w sam raz, to jednak, gdy przygotowywałem kawę wyłącznie dla siebie (200-300 ml), stawał się on zwyczajnie zbyt duży. Minimalizując ryzyko (i przygotowując się do podróży), kupiłem plastikowy drip Hario V60 (rozmiar 01) i …przepadłem.
Szklany upgrade był więc nieunikniony i pojawił się tu niedługo później, razem z serwerem, który stał się moim podstawowym zestawem do pracowni (tj. przygotowuję sobie dzbanuszek kawy i znikam z nim w pracowni).
Dodatkowym plusem posiadania obu jest wspomniana wcześniej różnica w smaku przygotowanego za ich pomocą naparu. Bo choć zasada działania jest podobna, to jednak zarówno stopień mielenia, jak i papier, z jakiego wykonane są filtry znacząco się różnią. I bez względu na to, czy chodzi o białe czy brązowe, te do Chemexa są dużo grubsze. W skrócie (bo jeśli jesteś w temacie to już to wiesz, a jeśli dopiero się dowiesz, to pewnie z mądrzejszych źródeł); zatrzymują one więcej substancji oleistych, co daje napar o nieco mniejszej cielistości, ale za to gładszy, delikatniejszy w stosunku do V60. Nie sposób powiedzieć, który z nich jest lepszy – niektóre ziarna wolę z Chemexa, niektóre z Hario, są też takie, które z obu smakują mi tak samo bardzo.
W kwestii samych przedmiotów; Chemex ma kołnierz z drewna, który związany jest rzemieniem – można go odwiązać, żeby umyć samo szklane naczynie, ale i do tego potrzebna jest jakaś szczotka (tj. żeby dostać się do dolnej części). Jeśli komuś to przeszkadza, to istnieje też Chemex bez drewnianych elementów, który można myć w zmywarce. Pod tym względem V60 jest wygodniejszy, bo poza szklanymi są w nim tylko plastikowe elementy (rączka, pokrywka dzbanka, „kołnierz” drippera), a przez to, że – w odróżnieniu od Chemexa – całość składa się z dwóch części, to sam dzbanek jest łatwiejszy w czyszczeniu. Przy okazji; V60 jest również dostępny w eleganckiej wersji z drewnem oliwnym, która moim zdaniem wygląda fantastycznie i, gdybym kompletował swój zestaw teraz i mógł sobie pozwolić na większy wydatek, pewnie zdecydowałbym się właśnie na taki.
powoli newsletter
Dołącz do newslettera, żeby być na bieżąco z nowymi materiałami.