Hario Buono
Ten czajniczek to najnowsza część mojego kawowego zestawu. Długo się zbierałem z zakupem, z kilku zresztą powodów. Po pierwsze; to jednak zawsze kolejny przedmiot, z całą pewnością nie-niezbędny (ze wszystkich, które tu opisuję pewnie najłatwiej byłoby pominąć właśnie ten). Po drugie; czajnik już miałem. Elektryczny, z możliwością regulacji temperatury, do jakiej powinien zagrzać wodę. Tym samym nie mógłbym zamienić jednego na drugi — musiałyby być oba, a tego wolałem uniknąć. Wprawdzie Hario ma w ofercie elektryczną wersję swojego legendarnego czajnika, ale nie ma w nim regulacji temperatury. Tj. nie miał, bo kilka miesięcy temu i taka wersja się pojawiła. W pierwszej chwili uznałem, że tak, to będzie to — zamienię swój stary czajnik na nową konewkę. Tyle tylko, że za ten nowy musiałbym zapłacić prawie 800 zł, a dodatkowo zmniejszyłbym sobie zakres temperatur z 40-100°C na 60-100°C (różnica wydaje się niewielka, lecz mając małe dziecko, często korzystam właśnie z 40°C czy 50°C). Spasowałem więc. I wtedy pod choinką znalazłem Hario Buono w podstawowej, kuchenkowej wersji.
I tak naprawdę mam do powiedzenia o nim tylko jedną rzecz: jeśli nie rozważacie jego zakupu, a będziecie mieli okazję użycia go choćby przez chwilę — nie korzystajcie z niej. Nie sądziłem bowiem, że zmienia on tak wiele i to zarówno w kwestii precyzji (strumień wody jest wąski, a przez kształt i średnicy szyjki — kontrola nad nim znacznie większa), jak i wygody (wygięty uchwyt pozwala na nalewanie pod kątem znacznie bardziej naturalnym dla ramienia). Oczywiście, przez fakt, że każde ziarno (przynajmniej w teorii) zostało potraktowane taką samą ilością wody, ma on również wpływ na sam smak kawy. Przyznaję, że nie wiem czy wyczułbym to w ślepym teście, ale cieszy mnie powtarzalność, którą dzięki takiemu czajnikowi byłem w stanie osiągnąć.
To co straciłem, używając czajnik w tej wersji, to pomiar temperatury. Mógłbym obejść ten „problem” na kilka sposobów; albo używać zwykłego termometru do mleka, albo przelewać wodę ze swojego czajnika z regulacją temperatury (biorąc pod uwagę różnicę, jaką wytworzy przelanie cieczy i kontakt z metalem o innej temperaturze), albo kupując specjalną dla tego modelu pokrywkę, wyposażoną w termometr. To ostatnie rozwiązanie wydaje się najbardziej rozsądne (choćby ze względu na precyzję i brak konieczności zgadywania), ale nie dość, że wyświetla temperaturę na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym, to jeszcze kosztuje 140% ceny samego czajnika. Tego wyświetlacza nie mogę przeboleć, bo nawet znacznie bardziej „modernistyczny” w zakresie designu czajnik Fellow — bezpośredni konkurent Hario — ma dużo bardziej pasujący analogowy wskaźnik:
Nawiasem; ten ostatni jest też dostępny (choć, o ile wiem, nie w Polsce) w wersji elektrycznej z regulacją temperatury (też od 60°C) i minimalistyczną podstawką, więc może to jest coś do rozważenia jako zamiennik moich obu?
Bez względu jednak na model, bardzo ciężko byłoby mi teraz wrócić do czajnika bez takiej szyjki.
powoli newsletter
Dołącz do newslettera, żeby być na bieżąco z nowymi materiałami.