Peak Design Everyday Backpack v.2
Jeśli nie czytaliście mojego opisu wrażeń z używania pierwszej wersji tego plecaka, to proponuję zacząć od niej, bo poniższy tekst w dużej mierze bazuje na tym, co było tam.
Kilka tygodni temu pisałem o pojawieniu się nowej serii produktów Peak Design. Tej, która tak mnie zaskoczyła (przecież kupiłem torbę z poprzedniej serii trzy dni wcześniej). Wspominałem wówczas, że być może zdecyduję się na nowy plecak, bo — teraz mogę przyznać to już otwarcie — trochę żałowałem, że kupiłem kiedyś szary. Czarny nie tylko podobał mi się bardziej, ale i bardziej by mi pasował, chociażby do ubrań.
I faktycznie, zdecydowałem się. Zamierzam więc podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami i zauważonymi różnicami pomiędzy starszą a nowszą wersją.
Nowszy ma jeszcze prostszą/czystszą linię. Brak przeszyć na klapie sprawił, że słowo „minimalistyczny” aż samo ciśnie się na usta (klawiaturę?).
Zmienił się też kształt samej klapy, która teraz nie jest już płaska, dzięki czemu lepiej kryje zagięcia materiału pod nią, co również wpływa pozytywnie na jego estetykę. A dodatkowo — co widać na powyższym zdjęciu — boczne kieszenie są teraz wyższe, co sprawi, że łatwiej będzie się w nich transportowało butelkę czy statyw.
Jeśli chodzi o zmianę kształtu, to także „zawleczka” z przodu została poddana drobnej modyfikacji, odrobinę zmniejszając jej otwór.
Zmiany z tyłu są jeszcze bardziej zauważalne — nie tylko sam kształt plecaka wydaje się inny, co jeszcze jego szelki „leżą” dużo ładniej.
Jak się okazuje, jest to zasługa …magnesów. Szelki mają w sobie po jednym, a druga para umieszczona jest w pleckach plecaka. Odkładając go, same wskakują one na swoją pozycję (choć prawemu u siebie muszę czasem pomagać, podnosząc go w górę o mniej więcej centymetr, żeby „wskoczył”). Dzięki temu odstawiony plecak (nadal w większości przypadków stoi on pionowo, bez podparcia) wygląda po prostu bardziej elegancko.
To jednak nie koniec magnesów.
Ten uchwyt, który pozwala na mocowanie plecaka na rączce walizki z kółkami, nie przylega już do pleców plecaka na rzep, a właśnie na magnesy. I wiem, że to głupstwo, ale wierzcie mi — to jest o tyle wygodniejsze!
Idąc dalej — zmiana kształtu i „zaokrąglenie” linii plecaka niosło za sobą także zmianę umiejscowienia górnej rączki i zamka tylnej komory na laptopa (o której więcej za chwilę). Zostały zamienione miejscami i — znowu — wygląda o tyle bardziej elegancko, że gdybym nie robił zdjęć porównawczych, to pewnie bym nie uwierzył.
No i tak bardzo się cieszę, że tym razem zdecydowałem się na odpowiedni kolor.
Pasek umożliwiający przypięcie kluczy był już w poprzedniej wersji — tym razem pasek ten jest elastyczną linką, którą można naciągnąć, co może sprawić, że np. można otworzyć drzwi bez wyciągania breloczka z uchwytu (nie sprawdzałem).
Pasek na klatkę piersiową, łączący szelki, ponownie jest w zestawie (z nieco zmienionymi końcówkami), lecz pas biodrowy jest już sprzedawany osobno.
Szelki nadal są umieszczone na uchwytach, które się obracają, dostosowując kąt do sylwetki nosiciela — ostatnio na forum wspominałem, że to rozwiązanie polubiłem tak bardzo, że nie wyobrażam sobie teraz używać plecaka, w którym pasy naramienne są wszyte na stałe (chyba że byłyby doskonale dopasowane do mojej sylwetki).
Pod klapą różnic jest mniej — wciąż możemy zapiąć plecak do jednego z czterech uchwytów, regulując w ten sposób jego pojemność.
Zmieniony zamek z tyłu (ponoć jest trwalszy niż poprzedni) od teraz dość mocno zachodzi na boki, dając swobodniejszy dostęp do umieszczonych pod nich komór. W poprzedniej wersji był on niemal całkowicie płaski, równy górnej krawędzi plecaka:
Wewnątrz nadal znajduje się ta miękka przestrzeń, co poprzednio, choć tym razem jest większa oraz — poprzez umiejscowienie dwóch elastycznych kieszonek na jednej ze ścianek — jest podzielona na trzy części, co ułatwia organizację przedmiotów w niej.
Za nią znajduje się komora na tablet i laptopa — czyli tak jak poprzednio, można tam zmieścić oba, bo jest w środku przedzielona materiałem, który — oczywiście — przypina się na magnes.
Sama przestrzeń na laptopa to jedna z najciekawszych zmian tej wersji — poprzednio wersja 20L mieściła 13–calowego MacBooka Pro, choć 15–tka też wchodziła, jeśli komuś mocno zależało. Tym razem jest on dostosowany do 15“, a nawet 16“, jeśli tym ostatnim jest MacBook Pro. Co więcej, laptop w tej komorze nie styka się z dnem plecaka — jest niejako zawieszony nad nim, co oczywiście bardzo korzystnie wpływa na jego bezpieczeństwo.
Ale i to nie wszystko — wysokość tej komory jest regulowana na rzepy. Trzeba się odrobinę natrudzić, żeby się tam dostać (co nie jest problemem, jeśli robi się to pewnie raz na kilka lat), ale np. mając 13–calowego laptopa tak zmienić jej wysokość, żeby nie wpadał on do końca, tylko „wisiał” wyżej nad dnem, dzięki czemu łatwiej jest go wyciągać.
Mała kieszonka w głównej komorze, ta na przedniej ściance, jest teraz wykonana z elastycznego materiału, co nieco ją powiększyło. Wcześniej mieścił się tam iPhone 7, ale XR już nie. Obecnie ten drugi mieści się tam bez większego problemu.
Niestety, nie wszystkie zmiany są na plus. Fakt, że komora na laptopa jest ulepszona, tj. że jest niejako oddzielona od plecaka, sprawia, że boczne zamki (również ulepszone) nie zachodzą już tak głęboko, a tym samym boczne „skrzydełka” nie otwierają się już tak szeroko. Gdy leży na płasko, nie otwierają się nawet na płasko. Czas pokaże, jak dużą przeszkodą to jest w realnym użytkowaniu — być może niewielką, ale jednak nie jest to zmiana na plus żadną miarą.
Dodatkowo zmienił się też rozkład kieszonek w tych „skrzydłach” — wcześniej było kilka małych kieszonek, z których wszystkie skrywały się pod zapinaną na zamek „pokrywą”:
Obecnie oba „skrzydła” mają po dwie kieszenie, z których górna zamiast zamka ma magnes, ale nie jest w środku w żaden sposób dzielona, więc jest przeznaczona raczej na większe elementy niż np. baterię. Podejrzewam, że przewody i przejściówki znajdą tam swoje miejsce.
Dolna kieszonka — zapinana na krótki zamek ma w środku dwie mniejsze „skrytki”, ale są one sporo większe niż wcześniej (canonowskie baterie wcześniej doskonale się w nich mieściły — teraz są tam luźne na tyle, że podejrzewam, że mogą po prostu wypadać). No i nie ma już tego charakterystycznego dla Peak Design „patentu” z przeszyciami w różnym kolorze, który miał oddzielać np. baterie pełne od wyczerpanych czy karty zapełnione od pustych.
Na szczęście sam środek się nie zmienił i wewnętrzne półki „origami” wciąż sprawdzają się doskonale.
Zostały one ulepszone w dwóch materiach.
Po pierwsze — środkowa część każdej półki została poszerzona, dzięki czemu łatwiej jest umieścić tam trzy obiektywy (wcześniej również się mieściły, ale ten środkowy zawsze wydawał się trochę pokrzywdzony tym węższym miejscem):
Po drugie — na środku części, która zawiera w sobie rzep, służący do wpięcia go wewnątrz plecaka, znajduje się teraz przeszycie, a środek tylnej ścianki plecaka ma zaznaczony swój …środek właśnie. Dzięki temu, wkładając półeczki, mamy pewność, że będą one umieszczone centralnie.
Przyznaję, że wcześniej zdarzało mi się poprawiać półeczkę, sprawdzając z obu stron czy na pewno umieściłem ją równo — teraz powinno być z tym łatwiej.
I przy okazji — ta półeczka to jedyny element, na którym znalazłem ślady używania swojego plecaka:
Ta akurat dźwigała jeden z korpusów 5D4, który szorował po tej części przy każdorazowym wkładaniu i wyciąganiu. Chyba nieźle jak na ponad dwa lata używania.
Co zatem myślę o nowej wersji ogólnie?
Dwie rzeczy mnie rozczarowały. Pierwsza to zapięcia do pasków; wiecie, gdy już się dostosuje długość szelek do swoich potrzeb, to na pewno jakaś część paska zostanie luźna i trzeba z nią coś zrobić. Peak Design — mistrz skrytek na nieużywane paski — proponuje (i teraz wcale nie żartuję) w tym miejscu „gumki recepturki”:
Przypomnę, że mówimy tu o plecaku za 1049 złotych.
Wierzcie mi, że gdy to zobaczyłem, pomyślałem, że to żart. Liczyłem, że właśnie w tej materii coś się zmieni, bo przecież rozwiązanie tego problemu wcale nie jest trudne.
Mam nawet na to dowód — nosidło Tula, którego używamy od kilku lat do noszenia naszych dzieci, które wyrosły już z chusty na końcu swoich pasków do regulacji ma na stałe wszyty gruby kawałek porządnej taśmy gumowej, w który zawija się niepotrzebną część paska:
Da się?
Prawdopodobnie do swoich wszyję coś takiego samodzielnie.
Drugie rozczarowanie to kolor wnętrza. Wiem, drobnostka. Głupstwo nawet. Ale zobaczcie, jak uroczy jest ten biszkoptowo–szampański kolor wnętrza produktów z pierwszej wersji serii Everyday:
To są jednak drobnostki, z którymi bez trudu da się żyć. Wciąż bowiem uwielbiam to, jak leży on na plecach (nowsza wersja wydaje się nawet wygodniejsza przez fakt, że ta część przy plecach jest sztywniejsza niż wcześniej):
(Choć chyba odrobinę przyczepiłbym się do tego, że te boczne kieszenie, kiedy nie są wypełnione, zawsze wyglądają na pogniecione — pierwsza wersja tak nie miała).
Wciąż uwielbiam w nim to, że wygląda tak samo dobrze bez względu na to, czy jest wypakowany po brzegi, czy pusty:
(Na powyższym zdjęciu widać też zmianę głębokości bocznych kieszeni — kubek Kinto wpada tam teraz niemal cały).
Wciąż uwielbiam to, jak wiele mogę w nim pomieścić (mimo że przecież mam tę mniejszą wersję):
Dwa duże korpusy, 6 obiektywów, iPad, podstawkę do niego, cienką klawiaturę, dwa notesy, telefon, kubek z kawą i nawet mały statyw.
I owszem, tak zapakowany plecak waży wówczas 10 kilogramów (10,1 kg, żeby być dokładnym), ale wciąż na plecach leży wygodnie i wiem, że gdybym tylko spiął go paskiem na klatce piersiowej, bez trudu przeszedłbym z takim ekwipunkiem wiele kilometrów, gdyby była potrzeba.
Uwielbiam go też za kolor — przyjemną czerń, która (jak widzicie na zdjęciach) potrafi być pięknie matowa lub lekko błyszcząca w zależności od rodzaju światła, które nań pada.
Gdy to piszę, jestem po pierwszym zleceniu, na którym miałem swój nowy, czarny komplet i — oczywiście — pewnie tylko ja zwróciłem na to uwagę, ale uważam, że wszystkie trzy razem wyglądają świetnie, a ja wchodząc z takim kompletem, czuję lepiej niż kiedyś.
Już teraz wiem też, jaka torba zastąpi moją wielką torbę samochodową na wszelkie akcesoria i zapasowy sprzęt, którą wożę ze sobą na śluby.
Wracając jednak do kluczowego pytania; czy wersja druga jest lepsza od pierwszej? Nie. A przynajmniej nie do końca i nie dla wszystkich, czyli jak niemal zawsze w życiu; nie wszystko jest czarne albo białe. W mojej opinii wersja druga jest ładniejsza — zarówno na plecach, jak i po odłożeniu, nieco wygodniejsza oraz bardziej funkcjonalna, jeśli ktoś rzeczywiście transportuje w nim laptopa (zwłaszcza dużego). Osoby używające np. 12–calowego MacBooka czy iPada nie odczują tej różnicy. Nowa wersja — choć wprowadza dodatkowe dwie kieszonki w górnej komorze — zabiera kilka ze „skrzydeł” bocznych, więc nie można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że jest bardziej funkcjonalna dla każdego.
Dlatego nie do końca zgadzam się z hasłem producenta, które mówi, że najlepszy plecak stał się jeszcze lepszy.
Bo gdybym miał egzemplarz z poprzedniej wersji, w kolorze, który by mi odpowiadał, wiedząc to wszystko, co wiem o nowej wersji — nie zmieniłbym. Wyjątkiem — powtórzę to raz jeszcze — jest sytuacja, w której ktoś ma 15– lub 16–calowego laptopa; wtedy zmiana niesie ze sobą spore korzyści.
Chciałbym teraz napisać, że to może być jednak dobra okazja dla tych, którzy rozważali taki plecak w przeszłości i teraz gdy pojawił się nowy model, mogą skusić się na wyprzedaże starej kolekcji u dystrybutorów. Niestety, nie mogę tak napisać. Jak dotąd, wszyscy dystrybutorzy sprzedają egzemplarze z poprzedniej kolekcji w tej samej cenie, co nowe. Niechybnie się to zmieni, a być może w międzyczasie pojawią się oferty sprzedaży używanych egzemplarzy, choć gdy sprzedawałem swój i chciałem się zorientować jakie ceny osiągają te plecaki na rynku wtórnym, okazało się, że …nikt ich nie sprzedaje. Co moim zdaniem — dobrze o nich świadczy.
powoli newsletter
Dołącz do newslettera, żeby być na bieżąco z nowymi materiałami.