rok z Makiem mini z M1 i G-RAID 12 TB

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 34 min

Historia

Jak już chyba zawsze w tego typu moich tekstach, czuję się w obowiązku przedstawić sytuację w szerszym kontekście historycznym, bo często odpowiada on na wiele pytań, które moglibyście mieć po przeczytaniu takiego artykułu.

Żeby więc odpowiednio dobrze opowiedzieć to, co zamierzam, muszę odrobinę cofnąć się (i Was) w czasie. Zatem jest druga połowa roku 2020, ja wciąż używam 10-letniego Maka Pro, którego rozbudowałem praktycznie do granic możliwości i jakiekolwiek dalsze inwestycje pozbawione są sensu, a jednocześnie (powoli, bo powoli, ale jednak) zaczynam odczuwać jego wiek, zwłaszcza w kontekście wymiany aparatu na taki, który dla komputera będzie trochę większym wyzwaniem. Po głowie chodzi mi nawet 27-calowy iMac z matowym ekranem, który pojawił się chwilę wcześniej, a jedyne co mnie powstrzymuje, to wysoki koszt wybranej konfiguracji i informacje o przejściu (powrocie?) Apple do własnej architektury. Nadchodzi listopad, a wraz z nim premiera układu M1, który trafia do MacBooka Air, podstawowego MacBooka Pro i Maka mini — trzech najprostszych, najtańszych i jednak najsłabszych komputerów w ofercie Apple. I bardzo szybko okazuje się, że M1 to nie przelewki. Bardzo wysoka wydajność przy niewielkim poborze prądu i bez generowania ciepła, znanego z układów Intela. Moja ciekawość jest tak silna, że — wbrew rozsądkowi — kupuję podstawową wersję (z 8 GB współdzielonej pamięci, bo 16 GB miała już wtedy bardzo długie czasy oczekiwania), żeby porównać ją ze swoją dwuprocesorową stacją roboczą z mnóstwem pamięci RAM (mój Mac Pro miał wówczas dwa 6-rdzeniowe procesory Intel Xeon 3,46 GHz i 96 GB pamięci RAM). Rezultaty tego porównania znacie od dawna.

ten artykuł jest dostępny tylko dla użytkowników z progu „zostaję na dłużej” and „jestem tu na poważnie” tiers

dołącz

masz już konto? zaloguj się